Quinton Hosley zagrał 18 minut w swoim debiucie. Choć te statystyki nie powalają na kolana: 4 punkty, 3 asysty i 2 przechwyty, to jednak trudno Amerykanina nie chwalić. Zrobil to, za co pokochała go Zielona Góra - na parkiecie zostawił serducho, każda z asyst była zaś błyskiem magii, którą zapowiadał.
Asysta kozłem w kontrze do Zeljko Sakica, ciasteczko za plecami do Michała Sokołowskiego na 45 stopni oraz mocne i szybkie podanie do ścinającego Darko Planinića pod sama obręcz - każde z tych zagrań przypominało starego, dobrego Quintona.
Oczywiście, gołym okiem widać, że do optymalnej fizycznej formy jeszcze przed nim daleka droga, ale spokojnie, mamy czas i nigdzie nam się nie spieszy. Po meczu zadaliśmy mu trzy pytania.
Po blisko czterech latach przerwy, znowu założyłeś zieloną koszulkę Stelmetu Enei BC. Jak się czujesz?
- Dobrze jest wrócić i od razu cieszyć się ze zwycięstwa. Bardzo chciałem, żebyśmy dzisiaj wygrali. Przed nami bardzo długa podróż do Kazachstanu i sporo grania w Warszawie podczas Pucharu Polski. Zwycięstwo nad Avtodorem to dobry prognostyk. Jak się czułem? Bardzo dobrze.
Jak ten mecz wyglądał z perspektywy boiska?
- Świetnie było być z powrotem w grze. Na pewno nie jestem jeszcze fizycznie tam, gdzie chciałbym być. To jednak na pewno dobry pierwszy krok. Gdy wygrywasz wszystko robi się prostsze.
Schodziłeś do szatni najdłużej ze wszystkich graczy. Fani naszej drużyny bardzo cieszyli się z twojego powrotu.
- Gdziekolwiek gram to zawsze mam do fanów ogromny szacunek. Przyjemnie było zobaczyć tyle znajomych twarzy. Oni zasługują na moją wdzięczność i respekt, dlatego chciałem rozdać jak najwięcej autografów i zrobić sobie jak najwięcej zdjęć.