Długo czekaliśmy na upragniony powrót na koszykarskie salony. Udało się to nam dokładnie dziewięć lat temu!Historyczna hala przy ul. Szafrana kilka razy szykowała się na awans. Schłodzone szampany jednak długo czekały, aby ich korki wystrzeliły w powietrze, a koszykarze i kibice mogli popłakać ze szczęścia.Może to właśnie dlatego ten awans, poprzedzony pasmem wielkich nadziei i jeszcze większych rozczarowań, smakował tak wyśmienicie? Przypomnijmy sobie, w jakich okolicznościach do tego doszło. W sezonie 2007/2008 superzespół trenera Tadeusza Aleksandrowicza był murowanym faworytem do awansu. Dyrygentem gry zespołu był wtedy Paweł Szcześniak, z ligi węgierskiej do Zielonej Góry wrócił Grzegorz Kukiełka, po rocznej przerwie w pełni sił był Grzegorz Taberski. Dokoptowano Pawła Kowalczuka i Tomasza Briegmanna, których wspomagał Marcin Chodkiewicz. Zespół jak burza przeszedł przez sezon zasadniczy, gdzie wygrał 22 spotkania. Sensacyjnie odpadł w pierwszej rundzie play-off ze Stalą Stalowa Wola, która zaczynała tę fazę rozgrywek z ósmego miejsca. Rok później drużynę prowadził już szkoleniowiec Tomasz Herkt, który dostał jasny cel. W dwa lata miał wprowadzić drużynę do ekstraklasy. Liderem drużyny wtedy mało znany Łukasz Wiśniewski (obecnie gracz Polskiego Cukru Toruń). Ściągnięto także Bartosza Sarzałę i doświadczonego Pawła Wiekerę. Na awans jednak to wciąż było za mało. Wtedy lepsza od zielonogórzan okazała się Polonia 2011 Warszawa. Udało się dopiero w kolejnym roku. Zastal wtedy wyjątkowo, i na szczęście ledwie na rok, zamienił zielone stroje na żółto-niebieskie. Kibicom niespecjalnie przypadły do gustu. Wszak były to barwy żużlowych rywali z północy, gorzowskiej Stali. Ale paradoksalnie to właśnie te koszulki i ich właściciele przeszli do historii zielonogórskiej koszykówki. W ćwierćfinale rozprawili się z Sokołem Łańcut, a o awans zagrali z ŁKS-em Łódź. Mogli go zapewnić już na wyjeździe, ale w hali pod trybuną piłkarskiego klubu, lepsi okazali się gospodarze.W decydującym meczu hala Uniwersytetu Zielonogórskiego pękała w szwach. O silną reprezentację groźnie wyglądających, ale całkiem spokojnych kibiców w biało-czerwonych szalikach i koszulkach zadbali również goście. Pierwsza połowa była wymianą ciosów z obu stron. Trzecią kwartę nasi koszykarze wygrali 17:12, a w czwartej osłabieni brakiem lidera zespołu Marcina Fliegera (spadł za przewinienia) umiejętnie odparli napór gości w końcówce i wygrał 75:71! - Dalej w to nie wierzę - mówił najlpeszy strzelec Grzegorz Kukiełka. "Wypełniony kibicami po brzegi obiekt "odfrunął", wielka radość trwała jeszcze długo po zakończeniu meczu." - pisał Andrzej Flugel dla Gazety Lubuskiej. - To jest najważniejsze zwycięstwo! Przez tyle lat się staraliśmy się to osiągnąć i teraz się udało! - Jaka będzie pierwsza myśl, gdy się pan jutro obudzi? - Nie wiem... Że muszę córkę do przedszkola zaprowadzić! - żartował Marcin Chodkiewicz. Niesamowicie szybko to wszystko zleciało, a ostatnie lata przyniosły nam mnóstwo radości, mistrzostwa, medale i europejskie puchary. Dlatego jeszcze bardziej doceniamy miejsce, w którym obecnie jesteśmy. ----- *Punkty dla Zastalu w historycznym meczu zdobyli: Grzegorz Kukiełka 15, Jarosław Kalinowski 13, Marcin Flieger 12, Mateusz Jarmakowicz 11, Tomasz Wojdyła 10, Maciej Raczyński 8, Rafał Rajewicz 4, Wojciech Kus 2.
W drużynie byli także Adam Stefanowicz, Artur Busz i Filip Matczak. Trenerem drużyny był Tomasz Herkt. Prezesem zespołu był Rafał Czarkowski, któremu pomagał Rafał Rajewicz.